Stworzyłam listę 5 przymiotników, które często dodawane są do określenia nazw przepisów i różnorakich produktów. Czy rzeczywiście ich stosowanie jest zgodne z prawdą? Czy autorzy takich określeń wiedzą po prostu, jaką siłę oddziaływania mają w dzisiejszych czasach skojarzenia ze zdrowiem i dietą? Przyjrzyjmy się im trochę bliżej.
Zdrowa może być marchewka pochodząca z ekologicznej uprawy. Zdrowe mogą być dojrzałe na słońcu pomidory. Mamy zdrowe tłuszcze, zdrowe węglowodany, zdrowe białka. Generalnie – w dzisiejszych czasach wszystko może być zdrowe. Zachowajmy jednak ostrożność. Zamiana mąki pszennej na mąkę pełnoziarnistą w przepisie na ciasteczka rzeczywiście może być korzystna dla naszej figury, ale…ciastka to nadal ciastka. Jeśli więc dbamy o siebie, lepiej po prostu zachować umiar. „Zdrowe ciasto” nie oznacza, że możemy zjeść całą blaszkę na raz. Większość przepisów opatrzona tym przymiotnikiem w gruncie rzeczy oznacza, że potrawa jest zdrowsza niż jej oryginalna wersja. Ale czy na pewno zdrowa? Nie sugeruję, że każde takie określenie jest błędne lub podejrzane. Warto jednak przyjrzeć się bliżej składnikom, zanim ulegniemy złudzeniu, że przygotowane przez nas danie naprawdę jest zdrowe.
Według słownika PWN dietetyczny znaczy «odpowiadający wymaganiom diety» lub też «o potrawach: niskokaloryczny». Nie dajmy się jednak nabrać, że dietetyczna cola służy naszemu zdrowiu. To wielkie słowo, często nadużywane przez producentów, którzy wiedzą o sile jego oddziaływania na klientów. Racjonalne żywienie nie powinno opierać się na dietetycznych produktach, tylko tych pełnowartościowych.
Słowo, które częściej występuje na zagranicznych stronach i blogach kulinarnych, jednak warto o nim wspomnieć. KAŻDE jedzenie powinniśmy jeść bez poczucia winy. Jeśli jest inaczej – udajmy się do specjalisty. Bo jeśli czujemy się winni po zjedzonym posiłku, to znaczy, że nasza psychika nie pracuje tak, jak powinna.
Z produktami oznaczanymi tym przymiotnikiem spotkał się chyba każdy. Unia Europejska w 2007 roku wydała rozporządzanie*, które reguluje zasady stosowania określeń typu „lekki” czy „light”. Zgodnie z tym dokumentem terminy te mogą być używane tylko wobec produktów, w których obniżenie wartości energetycznej (kcal), zawartości tłuszczu lub węglowodanów wynosi przynajmniej 30 procent w porównaniu z tradycyjnym odpowiednikiem. Zgoda – takie produkty mają mniej kalorii. Ale tym samym mniej składników odżywczych i mniejsze szanse na prawidłowe przyswojenie niektórych witamin i minerałów przez nasz organizm. Często w praktyce ze słowem „light” w parze idzie cały arsenał konserwantów i sztucznych słodzików. A co z „lekkimi” przepisami? Tu również trzeba być uważnym. Mianem lekkiego obiadu mogą być określone na przykład placuszki warzywne, zamiast tłustego mięsa. Ale jeśli będą one smażone na sporej ilości tłuszczu, to czy na pewno będą takie lekkie?
Brak komentarzy